Mohegan napisał(a):
Tak więc, (podobnie jak napisałeś o linii Agni) decyzja wiąże się z rozwojem ucznia w oczach nauczyciela. Bo czego innego może dotyczyć gotowość na zmierzenie się z wyzwaniami kolejnych stopni?
ja bym to tak odebrała, jednak poczekajmy na wyjaśnienie Jelonka
tymczasem...
Mohegan napisał(a):
Dodałbym tylko do fragmentu że bycie arcykapłanem to ciężka praca, to że bycie arcykapłanem wymaga jeszcze większej umiejętności radzenia sobie z ego niż bycie uczniem. Bardzo trudno jest po latach doświadczenia i kolejnych inicjacjach pamiętać że jest się tak samo człowiekiem jak inni i powstrzymać pokusę uznania się za nieomylnego. Im dalej tym trudniej walczyć z ego. Jak we wszystkim. Dlatego tym bardziej według mnie nikt po pierwszej inicjacji nie powinien zakładać kowenu ani brać sobie uczniów i innych "dzieci".
nie do końca się z Tobą zgodzę. W wątku o posłudze dla Bogów pisałeś o rozwoju duchowym - jest o tym osobny wątek, więc może lepiej się tu nad tym nie rozwodzić
chodzi mi jednak o to, że Twoim zdaniem rozwój służy ulepszeniu kontaktów z Bogami (ok, trochę skróciłam, ale mam nadzieję, że sens się zachował). Uważam podobnie.
Jednocześnie z tym rozwojem (tu: ucznia) wiąże się inicjacja na kolejny stopnień w Wicca (dobrze rozumiem?)
nasuwa mi się wniosek, że wiccanin po (przykładowo) drugiej inicjacji jest na wyższym poziomie duchowego rozwoju niż ktoś po pierwszej, analogicznie osoba na trzecim stopniu bardziej się rozwinęła niż osoba na drugim - dlatego, że tak powiem, "awansowała".
zatem po każdej kolejnej inicjacji czarownica ma coraz lepszy kontakt z Bogami. co więcej, ma wiedzę, jak taki kontakt uzyskać, bo sama tę drogę przeszła - patrząc z tej perspektywy faktycznie "wie lepiej" niż ktoś, kto ma niższy stopień.
Po przeanalizowaniu wszystkich informacji o wicca, które otrzymałam, wnioskuję, że "wiccańska" wiedza jest (powinna być?) przekazywana podobnie, jak wiedza z matematyki:
1. nie wszystko naraz. Uczeń musi dostawać informacje porcjami, bo inaczej mu się wszystko pomerda.
2. nauczyciel decyduje, czy może wprowadzić ucznia w tajniki mnożenia, czy jednak muszą jeszcze popracować nad umiejętnością dodawania - bo jak umiejętność dodawania nie ugruntowała się jeszcze w uczniu, to prędzej czy później pojawi się problem, nawet jeśli nie przy mnożeniu, to przy potęgowaniu
3. nauczyciel pokazuje uczniom na ogół jeden sposób, jedną drogę z dwóch przyczyn: po pierwsze - bo ten sposób zastosował, sprawdził na sobie i jest on skuteczny (pomógł mu zdać maturę z matmy
), a po drugie: przy poznawaniu kilku różnych sposobów uczeń może się pogubić, więc zanim pozna inne, musi przyswoić i dobrze się posługiwać jednym (stąd też, jak mniemam, pewne zakazy co do mieszania ścieżek)
4. swoje własne sposoby uczeń może zacząć stosować, kiedy będzie miał świetnie ugruntowaną wiedzę podstawową - na takim poziomie, by bez przeszkód móc przekazać ją dalej w formie np. korepetycji - niewielu ludzi (np. studentów
) decyduje się na udzielanie korepetycji z przedmiotów ścisłych, bo mimo sporej wiedzy nie czują się pewnie, nie chcą gadać "dzieciom" bzdur. tak samo podczas testów, kolokwiów czy egzaminów stosują częściej sposoby nauczyciela, co do których mają pewność, że są skuteczne, niż swoje. Swoje stosują z powodzeniem i bez żadnej krępacji nauczyciele - i wydaje mi się, że to jedyna kasta, która może to robić.
Uczeń chcąc nauczyć się tej cholernej matematyki i osiągnąć level nauczyciela,
musi go słuchać. i nie ma znaczenia, czy nauczyciel jest miły, głaszcze po głowie i stawia piątki czy też wyzywa od matołów i rzuca kluczami - uczeń musi się mu podporządkować, jeśli chce się czegoś nauczyć jednocześnie nie dostając po uszach. buntem ani nic pozytywnego nie osiągnie ani się niczego nie nauczy.
Wicca ma ten plus, że uczeń sam wybiera sobie nauczyciela. Jednak zasada jest ta sama: nasz mentor ma wiedzę, którą my chcemy posiąść, więc musimy "słuchać". Zwłaszcza, że sami prosiliśmy o naukę (czyli daliśmy znak, że jesteśmy na to gotowi) a także, że nie musieliśmy otrzymać pozytywnej odpowiedzi na naszą prośbę, bo nauczyciel zgadzając się nas uczyć, bierze za nas odpowiedzialność, co go obciąża przypuszczalnie bardziej niż ucznia. Dlatego zgadzam się z Velkanem, arcykapłanom należy się szacunek i posłuszeństwo (często bezwzględne, szczególnie jeśli chodzi o tak potencjalnie niebezpieczne rzeczy jak magia). Jeśli ta "chęć zdobycia wiedzy" jest "potrzebą" a nie "zachcianką", to zostaniemy zaspokojeni. Mi powtarzano w domu i nie tylko, że mam brać od "nauczycieli" (nie tylko nauczycieli w szkole mam na myśli) to, co mi potrzebne, a odrzucać rzeczy zbędne. Jeśli uczeń skupi się na "braniu" wiedzy, to nawet rozbudowane do rozmiarów Empire State Building ego nauczyciela go od tego nie odciągnie, a z biegiem czasu przestanie je zauważać - zresztą, wydaje mi się, że na wyższym poziomie rozwoju duchowego coraz mniej rzeczy zaczyna człowiekowi przeszkadzać. zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż to, że coś mi przeszkadza czy mnie wkurza, to jest tylko mój problem - to "coś" czy też ten ktoś ma na to WJ* (jak powiada moja siostra
dodam jeszcze, że z perspektywy kilku lat inaczej postrzega się różne sytuacje i osoby, tak, że dziś zwalamy winę na czyjeś przerośnięte ego, a tak naprawdę są to nieprzepracowane problemy tkwiące w nas samych, jednak żeby to określić potrzeba dystansu wypracowanego przez czas.
*jeśli ktoś sobie życzy objaśnienie owego enigmatycznego skrótu, zapraszam na priv, albowiem tu nie przystoi, choć zapewne i tak wyskoczyłby tekst w stylu "nie będę używać brzydkich słów"