Kallisto, mam bardzo podobne do Twoich wrażenia. Trochę o tym myślałam i doszłam do paru wniosków w kontekście tego i innych konfliktów. Większość osób w nie zaangażowanych znam osobiście, choć słabo (wolno się socjalizuję, no

).
1. Na swoim przykładzie, żeby mnie potem nie oskarżać, że wszystkich oprócz siebie obrzucam błotem - praktycznie nigdy się nie złoszczę na nieznajomych, albo ludzi, którzy mnie nie obchodzą. Nie wymagam etyki od ludzi, którzy mają ją gdzieś. Nie wymagam uprzejmości od ludzi, którzy mnie nie lubią, nawet jeśli ja nie wiem co o nich sądzić, nie wymagam logiki od polityków ani skromności od wykładowców. W (nie będę używać brzydkich słów ;) ) ich mam wszystkich, niech robią co chcą

Za to potrafię być nieznośnie wymagająca w stosunku do przyjaciół, ludzi których dopuściłam bliżej. Mogę naprawdę się zdenerwować, że ktoś mi okazał lekceważenie, nawet jak tylko mi się tak wydawało (nie okazuję go, jeśli sądzę, że tylko mogło mi się wydawać, ale negatywne uczucie od tego nie znika). Mój mężczyzna nie może sobie pozwolić na zapomnienie o czymś, co mu mówiłam, nie bycie dostatecznie szarmanckim albo oglądanie pornosów. No nie i już. On się czasem wkurza, że mogę być przemiła dla wszystkich wokół, uśmiechać się, słuchać z zaangażowaniem i mówić, że wszystko będzie dobrze, a jego się czepiam, że nie dość się uczył do kolokwium. Otóż czepiam się właśnie dlatego, że to on mnie obchodzi, a nie wszyscy wokół. To samo jest z uczestnikami konfliktu - wszyscy oni postronnym wydają się przemili, niezdolni do agresji, kochani. Tylko, przepraszam, że to mówię, nas to oni mają głęboko gdzieś. Obchodzi ich to, co robią ci, z którymi odprawiali misteria, tworzyli coś razem, przeżyli coś razem, zaangażowali się emocjonalnie. Kiedy się nawzajem zawiodą nie da się wrócić do etapu "chodźmy na piwo". Przynajmniej niezbyt szybko. Gorycz musi znaleźć ujście i nie ma co udawać, że wszystko spływa, a my tylko tak sobie chcemy udowodnić, że mieliśmy rację.
2. Problem drugi nazwałabym innym rozumieniem funkcji społecznych, które można trochę rozgraniczyć pokoleniowo.
Każdy z nas pełni różne funkcje. Innymi jesteśmy wnuczkami, innymi dziećmi, a innymi rodzicami, inni jesteśmy w pracy, a inni podczas kontaktu z bogami. Nasza babcia nie chciałaby nas widzieć, gdy zmieniamy się w demony seksu - nie pasowałoby to do jej sposobu komunikacji z nami.
Niektórzy jednak pewnych rzeczy nie rozgraniczają. Stąd ich zdziwienie, że są traktowani inaczej jako kapłani, a inaczej jako znajomi. I że jako znajomi, są równi innym znajomym. Można sądzić, że mają rację, w końcu religia obejmuje większość aspektów życia, a wysoka pozycja w niej powinna się przekładać na trochę innym stosunek na co dzień. Na co dzień jednak, mało kto lubi okazywać podległość, nawet jeśli się zgodził na taki układ wkraczając na teren jakiejś religii. Następuje konflikt.
Czasem nie da się nawet dokładnie określić co kogo tak dokładnie obraziło - relacje społeczne są skomplikowane. Ale z moich doświadczeń wynika, że gdy ktoś mówi, że "miałeś taki dziwny ton głosu", to druga osoba świetnie wie o co chodzi, nawet jeśli z uporem godnym lepszej sprawy powtarza, że przecież kota skarpetką nikomu nie udusiła.
Wreszcie komunikacja. W internecie wypada być błyskotliwym, ciekawym, pełnym głębi, niezależnym i w ogóle się lansować. Na Zachodzie zwykle wypada być miłym i uprzejmym dla wszystkich. Przecież nikt tego nie bierze tak do końca serio. W realu rozmowa to cała gra nastrojów i postaw, ustawiania siebie w takiej a nie innej pozycji do rozmówcy, ścieranie się. Dość szybko jest jasne kto jest w jakiej do kogo. W internecie niekoniecznie, literki wszyscy robią tak samo, jest tylko zdanie vs. zdanie.
Otóż, uwaga uwaga, są ludzie, którzy mają inaczej i nie rozumieją, że internet i real to różne gry społeczne. Albo rozumieją i uważają to za nieprawdę. Albo rozumieją i się nie zgadzają.
Ja np. czuję się źle jeśli ktoś próbuje wyśmiać coś co dla mnie jest istotne, nawet jeśli to jest tylko internet, denerwuję się gdy ktoś udaje, że nie rozumie, albo kieruje rozmowę na nieistotne dla tematu ścieżki i ją rozmywa. Następuje to jednak tylko wtedy kiedy temat jest ważny dla mnie, albo rozumiem jego ważność - w przeciwnym wypadku trollowanie uważam tylko za nużące. Na takim forum jak to myślę, że wiele dyskusji jest naprawdę dla kogoś ważnych, i to nie jest wszystko jedno co się orzeka, byle dobrze brzmiało. Np. wątek o głogu z Glastonbury - wszyscy się przejęli, albo chociaż siedzieli cicho, choć niektórzy tak lubią pisać, że nic nie jest prawdziwe, a wszystko jest dozwolone. Jakoś czujemy, że z tego nie wypada, nawet jeśli bez ścięcia głogu nigdy nie dowiedzielibyśmy się o jego istnieniu.
Można oczywiście iść w zaparte i udawać, że nie ma ogólnych konsensusów i norm, albo, że nas one nie obowiązują i pomstować w internecie, że ktoś, dla którego jednak są zareagował w realu, w którym niekoniecznie wszyscy są równi.
Ciekawym podwypadkiem jest funkcja moderatora - jakby się człowiek nie starał, to jego moderatorskie działania przez nikogo nie będą uznane za bezstronne i będzie się musiał włączyć do dyskusji choć chciał tylko robić swoje, tak jak mu się wydawało dobrze. Brońcie bogowie żeby się rzeczywiście pomylił, bo mało kto machnie na to ręką. Nikt też nie oddzieli moderatora od człowieka, który prywatnie kogoś bardzo lubi albo się z nim zgadza, no ale jak już siecze to musi po wszystkich. Do tego jak do niego docierają uwagi o jego działalności moderatorskiej to nie ma co się oszukiwać - też bierze do siebie.
Wszystko mogłoby być dobrze, gdyby ludzie zrozumieli dwie sprawy:
1. Jakby się człowiek nie starał, ludzie wezmą nasze słowa do siebie. Lepiej od razu się zastanowić jak będą odczytane przez tą, a nie inną osobę, w takiej a nie innej relacji do nas i szacować skutki przed czynem, a nie się potem dziwić, że nastąpiły, bo wg. nas dana osoba powinna się była zdepersonalizować. Ja zrobiłam taki błąd w rozmowie w realu z poganami - skrytykowałam czyjeś zdanie na jakiś temat, abstrahując od tej osoby, ale jej znajomi nie zabstrahowali i napadli na mnie. Pomijając subiektywne dywagacje o adekwatności reakcji nie powinnam się była dziwić - wkroczyłam w daną sieć społeczną nie przejmując się jej istnieniem i ona mnie chwyciła pomimo to. Powinnam się cieszyć, że nie jestem rybą, bo zostałabym zjedzona i tyle, a tak to przynajmniej miałam okazję rozwiązać sytuację i się dogadać z uczestnikami.
Teraz pewnie robię ten sam błąd, mnóstwo osób poczuje się zaatakowanych osobiście i przeleje te uczucia na mnie, a mnie będzie przykro. Ale trudno. Mam za długi język i tyle.
2. Ludzie uczestniczą w grze społecznej, w której ważne jest dla nich "zachowanie twarzy". Jeśli się im tej twarzy nie pozwoli zachować poprzez zgodzenie się na trochę słownej żonglerki, w której się pomija nas, mimo naszej istotności w ich życiu, to oni mogą wyjść z potrzasku inaczej. Niekoniecznie nam się to musi podobać co wybrali. I fakt, głupio wyszło, ale człowiek nie jest tak idealną istotą, żeby zawsze wybierać to, co rzeczywiście jest ważne, nie warto się po nim tego spodziewać. Oczywiście wszyscy to wszystko wiemy, dopóki nie dotyczy naszych bliskich, obszaru naszego zaangażowania emocjonalnego.
Zwykle po obu stronach ktoś coś zrobił by zachować swoją twarz, a nie istotną realną ciągłość jakiegoś procesu czy działania. To kto bardziej miał do tego prawo a kto nie jest istotne i może być rozstrzygnięte, ale niczego nie zmieni. Tak już mamy, że przeceniamy tych, którym ufamy, ale bez tego, czy moglibyśmy zaufać w ogóle?